2010/09/29

安閒自在

Ach och, jakie mile popoludnie- czysta przyjemnosc. Wyprawa na kolacje skonczyla sie w jedynym znanym mi tajwanskim lokalu, w ktorym pachnie jak w zwyklej knajpie. Prowadzi go mlode rodzenstwo. Dokonalam tam instruktazowego przygotowania i spozycia tradycyjnej slowianskiej mieszanki znanej jako „wsciekle psy”. W wersji tajwanskiej syrop malinowy zastepujemy syropem pomaranczowym. Smakuje bardzo dobrze i nie jest tak nachalnie partiotyczne. Moi trzej nowi uczniowie zostali zobowiazani do sumiennych treningow. Zanim wyladowalam w knajpie „Rybie Kosci”, odwiedzilam starego znajomego ze sklepu pieczeciowo-kaligraficznego. Tajwanskim zwyczajem pil ze znajomym herbate oolong z malenkich czarek. Stolik stal w otwartych na osciez drzwiach sklepiku. Zostalam zaproszona na herbate i pogawedke. 

Powrot z kolacji zabral mi 3 godziny. Po drodze zakupilam jeszcze „chleb” razowy z orzechami wloskimi, szare mydlo i maseczke- taka chirurgiczna- ktora bede nosic przy sobie na wypadek epidemii lub gdyby ktos chcial mi pluc w twarz. Zrobilam obchod dzielnicy. Wszystko po staremu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz